TCHÓRZ I KŁAMCA

Przejdź do cyklu opowiadań

środa, 14 sierpnia 2013

Zeznanie Cartera Den Helle - zapowiedź (aktualizacja)

Cóż, w dobie "zapowiedzi" wszystkiego co tylko możliwe i ja postanowiłem zapowiedzieć swoje kolejne opowiadanie. Tym razem w konwencji post-fantasy (troche steampunku i heroes-novel się tam znajdzie). Od dłuższego czasu zbierałem materiały, myślałem nad tym etc. Zaczałem kreslic i (właśnie) napisałem.

Tytuł "Zeznanie Cartera Den Helle".
Póki co testują je znajomi i znajomi znajomych. Posłałem je także do korekty. W rozwinięciu posta - pierwszy  fragment.





Carter Den Helle zmarszczył nos, spojrzał w górę, naciągnął na głowę kaptur sztormiaka i ruszył przed siebie, szybko, starając się nie trafić w kałuże. Dystans od zadaszonego straganu do wozu patrolowego był niewielki, ale lało niemiłosiernie. Niebo płakało nad miastem, a powodów smutku było zapewne wiele. Memoria, największa metropolia w Północnej Vendarii była miejscem mrocznym, grzesznym i pełnym nienawiści. Miasto przeklęte, zapomniane przez dobry los – koszmar każdego stróża prawa.

Chociaż, Den Helle zastanowił się i mimowolnie uśmiechnął, byli i tacy strażnicy, którzy los, dobry czy zły, mieli po prostu gdzieś. Pewnie i wiele innych spraw nie obchodziło ich wcale. Ot, taki Maric. Starszy dziesiętnik Gordon Maric, dwudziesty szósty rok w uniformie Vendaryjskiej Służby Publicznej, nadal w tym samym stopniu. Kiedyś twardy, czujny ogar. Dzisiaj zgarbiony, otyły i mrukliwy, ze stępionymi kłami, zmysłami odurzonymi zielem i mocnymi naparami mieszanymi z alkoholem. Przeszedł bez szwanku służbę w jednej z najemnych kompanii podczas Wojen Słonecznych, a w trzydziestym siódmym, już na strażniczej służbie w Memorii, jakiś parszywy szczeniak wsadził mu dwie kule w bok. Gordon Maric - weteran, stary wyga. Takim zawsze przydzielają młodzików, jak Carter. Mówią: „by się uczyli przy boku doświadczonych funkcjonariuszy”. Myślą: „przecież tym starym zawsze przyda się ktoś do noszenia słodkich placków i czarnego naparu”. Takie życie, jakie czasy. Na kontynencie mawiają coś o losie i cesarzu, przypomniał sobie Den Helle, akurat w momencie, gdy znalazł się obok czarnego wozu patrolowego. Na drzwiach, które uchylił mu partner, błysnęły wymalowana białymi literami nazwa jednostki: „Piąta Setnia Dzielnicy Portowej” oraz schematyczny znak straży – tarcza i dwa miecze.

– Tym razem się udało? – mruknął Maric i mocno wciągnął powietrze, delektując się aromatem naparu. Zabrał Carterowi zakupy, pobieżnie zaglądnął do torebki z ciastem a po tym ostrożnie otworzył przykrywkę kubka. – No widzisz? Tym razem to jest napar. Ten zapach – słoneczne wzgórza Vinantium i skaliste wybrzeże Metinny.

– Jest pan pewien? – Den Helle przekrzywił głowę, jednocześnie odpakowując zawiniątko ze słodkim plackiem w środku. – Napar robią także w Vendarii.

– Cóż za bzdury. – Maric siorbnął i cmoknął z uznaniem. – To coś, co przeciętny człowiek nazywa  po prostu czarnym naparem, ma wiele odmian. I faktycznie zioła zbiera się także u nas, ale to nie to samo. Prawdziwy aromat, faktyczny smak, ten najlepszy, mają tylko napary ze składników sprowadzanych z Kontynentu. Koniec i kropka, a Vavro Salla ma zawsze najlepiej przyrządzony towar. Jest klasycznie, zawsze tak samo smacznie i ze zniżką dla funkcjonariuszy straży.

– Dlatego to stały punkt naszej trasy – skwitował Carter. Mówił dosyć niewyraźnie, przez pełne usta. – A może, gdyby…

Nie dokończył. Zgrzytnęło przeraźliwie i huknęło. Zatrzęsła się ziemia. W przednią szybę samochodu łupnęło kilka kamiennych odłamków. Maric przeklinał gorący, rozlany na kolana, napar. Deszcz nieprzerwanie tłukł o karoserię – na zewnątrz niewiele było widać: blask ulicznych lamp, prostokątne plamy światła w oknach kamienicy. Den Helle wciągnął powietrze w płuca i odruchowo, nie czekając na jakiekolwiek instrukcje starszego kolegi, wyskoczył z wozu.

Dał się słyszeć świst i coś jakby dźwięk syreny alarmowej, ale przytłumiony, jakby dochodził spod ziemi. Tuż po tym ściana mieszkalnego budynku po lewej stronie eksplodowała. Carter starał się otrzeć mokrą twarz. Wewnątrz budynku coś się poruszało, coś wielkiego. Po pustej ulicy poniósł się terkot i dźwięk przypominający dzwonienie łańcuchów. O jezdnię uderzyły potężne odłamki. Jeden trafił w tył wozu patrolowego, unosząc w górę jego przednią część.

„Maric”, jęknął w duchu Den Helle, ale było już za późno na pomoc. Kolejne części rozpadającego się budynku zasypywały okolicę.  Młodszy strażnik zerwał się do biegu, starając się unikać odłamków, łupiących w ziemię wszędzie dookoła. Pędził przed siebie i zatrzymał się dopiero za rogiem kolejnego mieszkalnego budynku. Spojrzał przez ramię. Wóz patrolowy, jakimś cudem  nie został trafiony więcej razy. Obok samochodu strażników stał  teraz stwór, który zniszczył kamienicę.

Wielki wrzecionowaty korpus, jakby „odwłok”, unosił się dwa, trzy metry nad ziemią, wspierany przez cztery a może pięć metalowych odnóży. W górze poruszały się „macki” – kawałki metalu zawieszone w emanującej światłem zielonkawej mgle, lub czymś co bardzo ją przypominało. Den Helle zakaszlał i wytrzeszczył oczy. To co widział było przerażające i fascynujące zarazem.

Odnóża zaklekotały o podłoże. Mechaniczna bestia, przy wtórze sapiących odgłosów, wypuściła na zewnątrz obłoki zielonkawej pary, uniosła dwie spośród wielu macek i trafiła nimi w dach wozu patrolowego. Czarny samochód zawisł kilka metrów nad ziemią, po czym został ciśnięty z ogromną siłą, dokładnie tam, gdzie stał Den Helle. Do uszu strażnika, zza jego pleców, dobiegł warkot silnika. W kierunku stwora mknął motocykl, mijając właśnie pozycję Cartera. Jeździec sprawnie uniknął zderzenia z lecącym weń wozem patrolowym, długi czarny płaszcz załopotał na jego plecach, i pomknął prosto w stronę potwora. Samochód trzasnął w narożnik kamienicy, zmieniając się w kawał poskręcanego metalu.

Carter Den Helle dopadł do wraku, próbował dostać się do środka. Odnalazł charakterystyczny znak widniejący na drzwiach. Szarpnął, ale nie zdołał nic zrobić. Dookoła jego nóg rosła kałuża – czerń i czerwień rozmywane przez lejącą się z niebios wodę.

Czarny Napar. Krew. Deszcz.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz