Nareszcie. Udało mi się ukończyć kolejne dłuższe opowiadanie, kontynuujące wątki Uniwersum Vendariona. To niejako czwarta odsłona dłuższej historii. Zapoznajcie się z tekstem pt. "Pytania i odpowiedzi".
Jak obiecywałem, niektórym wiernym czytelnikom, pojawia się nieco rozjaśnień, ale nie byłbym sobą, gdybym przy okazji nie dodał kilku tajemnic.
Bohaterami są tym razem nie Zamaskowani (choć o nich też przeczytacie), lecz agenci Vendaryjskiej Agencji Bezpieczeństwa. Plus szczypta szaleństwa. Smacznego!
Opowiadanie zawiera w sobie fragment już publikowany - jako short pt. "Listek".
/Krypta w Piramidzie, sto mil na
wschód od Pyros, jesienią roku 62./
Pośrodku rozległej sali
rosło drzewo. Jego czarny pień wyglądał jak wykonany z upiornego żelaza,
poskręcany i błyszczący; bezlistne gałęzie drapały przestrzeń tuż pod
kopulastym dachem, drapieżne korzenie rozrywały gładką niegdyś posadzkę, teraz
potrzaskaną i pokrytą brunatnym osadem. Powietrze wypełniała woń stęchlizny,
pozostałych zapachów Brion Kroeger nie potrafił rozpoznać, ale były obce.
Odpychające. Budzące przerażenie. Zło, najczystsze, najgorsze z jakim
kiedykolwiek się zetknął.
Agent wiedział, a przynajmniej,
najusilniej jak potrafił, starał się przekonać o tym samego siebie, że jest
bezpieczny. Salę odgrodzono specjalną barierą, pół-widzialnym, błękitnym szkłem
wykonanym z cząstek blevisa. Obecna
technologia „M” była sto razy bardziej zaawansowana niż wtedy, gdy bomba z
odpowiednim ładunkiem eksplodowała nad Wyspą Mgieł. Żadna cholerna emanacja,
Magia lub oczarowanie, nie byłyby w stanie przedrzeć się na zewnątrz. W teorii, wedle wiedzy, którą na ten moment
posiadała Agencja, był bezpieczny.
Drzewo wyjęte z koszmarów
żyło. Poruszało się. Niedostrzegalnie, niepokojąco metodycznie – jakby
oddychało. Ze szczeliny w niby-korze, z czarnej jak smoła otchłani powolutku
wychynęła postać. Brion zmrużył oczy. Był na to przygotowany. Raporty
wskazywały, że wewnątrz pnia coś egzystuje. Czekał. Być może tego dnia miał
ujrzeć ową postać w całej okazałości.
Człowiek? Jeśli tak, to
był nim zaledwie w połowie.
„Jakże trafna diagnoza,
jakże prawdziwy opis”, Brion zaśmiał się w duchu.
Prawa część ciała należała
do „kogoś”: wychudłego mężczyzny; siwowłosego, bladoskórego, pokrytego
geometrycznymi tatuażami. Lewą stroną rządziło „coś”: zbudowana była z
poskręcanych ze sobą lian, pnączy, zielonkawe ramię zakończone było
niby-dłonią, z rozcapierzonymi „chwytakami”, resztki niby-nogi pół-człowiek
wlókł bezwładnie za sobą.
Gdy stwór zbliżył się do
bariery, znalazł się w zasięgu silnego oświetlenia. Brion opuścił powieki. Na
to również był przygotowany.
Głos, który usłyszał obok
ucha, wywołał dreszcz:
– Nareszcie się pokazał –
szepnął agent Toerien. – Co robimy… hm… szefie?
Brion dopiero teraz zdał
sobie sprawę z faktu, że nie jest sam. Jego myśli gnały z prędkością ekspresu.
– Posłuchajcie mnie,
Toerien, bardzo uważnie. Wszyscy obserwatorzy i nasłuchujący, każdy sporządzający
w tym momencie jakikolwiek raport, mają zniknąć. Do zewnętrznej strefy. Sprzęt
nasłuchowy ma być wyłączony. W Krypcie zostaję sam…
Toerien wciągnął
powietrze, ale nie zdecydował się odezwać. Zapewne wyraz twarzy Briona musiał
był odpowiednio wymowny.
– Wy także, agencie.
Toerien zawahał się.
Szeroko otworzył oczy i, zanim odszedł, odezwał się, wskazując głową w stronę
drzewa:
– Tak jest, szefie. Tyle,
że w Krypcie nie będzie pan sam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz