TCHÓRZ I KŁAMCA

Przejdź do cyklu opowiadań

niedziela, 9 marca 2014

Pytania i odpowiedzi (czytaj)

Nareszcie. Udało mi się ukończyć kolejne dłuższe opowiadanie, kontynuujące wątki Uniwersum Vendariona. To niejako czwarta odsłona dłuższej historii. Zapoznajcie się z tekstem pt. "Pytania i odpowiedzi".

Jak obiecywałem, niektórym wiernym czytelnikom, pojawia się nieco rozjaśnień, ale nie byłbym sobą, gdybym przy okazji nie dodał kilku tajemnic. 

Bohaterami są tym razem nie Zamaskowani (choć o nich też przeczytacie), lecz agenci Vendaryjskiej Agencji Bezpieczeństwa. Plus szczypta szaleństwa. Smacznego!


Opowiadanie zawiera w sobie fragment już publikowany - jako short pt. "Listek".



/Krypta w Piramidzie, sto mil na wschód od Pyros, jesienią roku 62./
Pośrodku rozległej sali rosło drzewo. Jego czarny pień wyglądał jak wykonany z upiornego żelaza, poskręcany i błyszczący; bezlistne gałęzie drapały przestrzeń tuż pod kopulastym dachem, drapieżne korzenie rozrywały gładką niegdyś posadzkę, teraz potrzaskaną i pokrytą brunatnym osadem. Powietrze wypełniała woń stęchlizny, pozostałych zapachów Brion Kroeger nie potrafił rozpoznać, ale były obce. Odpychające. Budzące przerażenie. Zło, najczystsze, najgorsze z jakim kiedykolwiek się zetknął.
Agent wiedział, a przynajmniej, najusilniej jak potrafił, starał się przekonać o tym samego siebie, że jest bezpieczny. Salę odgrodzono specjalną barierą, pół-widzialnym, błękitnym szkłem wykonanym z cząstek blevisa. Obecna technologia „M” była sto razy bardziej zaawansowana niż wtedy, gdy bomba z odpowiednim ładunkiem eksplodowała nad Wyspą Mgieł. Żadna cholerna emanacja, Magia lub oczarowanie, nie byłyby w stanie przedrzeć się na zewnątrz.  W teorii, wedle wiedzy, którą na ten moment posiadała Agencja, był bezpieczny.
Drzewo wyjęte z koszmarów żyło. Poruszało się. Niedostrzegalnie, niepokojąco metodycznie – jakby oddychało. Ze szczeliny w niby-korze, z czarnej jak smoła otchłani powolutku wychynęła postać. Brion zmrużył oczy. Był na to przygotowany. Raporty wskazywały, że wewnątrz pnia coś egzystuje. Czekał. Być może tego dnia miał ujrzeć ową postać w całej okazałości.
Człowiek? Jeśli tak, to był nim zaledwie w połowie.
„Jakże trafna diagnoza, jakże prawdziwy opis”, Brion zaśmiał się w duchu.
Prawa część ciała należała do „kogoś”: wychudłego mężczyzny; siwowłosego, bladoskórego, pokrytego geometrycznymi tatuażami. Lewą stroną rządziło „coś”: zbudowana była z poskręcanych ze sobą lian, pnączy, zielonkawe ramię zakończone było niby-dłonią, z rozcapierzonymi „chwytakami”, resztki niby-nogi pół-człowiek wlókł bezwładnie za sobą.
Gdy stwór zbliżył się do bariery, znalazł się w zasięgu silnego oświetlenia. Brion opuścił powieki. Na to również był przygotowany.
Głos, który usłyszał obok ucha, wywołał dreszcz:
– Nareszcie się pokazał – szepnął agent Toerien. – Co robimy… hm… szefie?
Brion dopiero teraz zdał sobie sprawę z faktu, że nie jest sam. Jego myśli gnały z prędkością ekspresu.
– Posłuchajcie mnie, Toerien, bardzo uważnie. Wszyscy obserwatorzy i nasłuchujący, każdy sporządzający w tym momencie jakikolwiek raport, mają zniknąć. Do zewnętrznej strefy. Sprzęt nasłuchowy ma być wyłączony. W Krypcie zostaję sam…
Toerien wciągnął powietrze, ale nie zdecydował się odezwać. Zapewne wyraz twarzy Briona musiał był odpowiednio wymowny.
– Wy także, agencie.
Toerien zawahał się. Szeroko otworzył oczy i, zanim odszedł, odezwał się, wskazując głową w stronę drzewa:
– Tak jest, szefie. Tyle, że w Krypcie nie będzie pan sam…
Brion Kroeger milczał. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz